Strona głównaLudzieJan A. P. Kaczmarek - Najlepsze jeszcze przede mną

Jan A. P. Kaczmarek - Najlepsze jeszcze przede mną

Kiedy mieszkałem w Polsce, głęboko wierzyłem, że film jest niższym rodzajem sztuki. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego bije się brawo po premierze. Jakim cudem za przesuwający się pasek filmu otrzymuje się oklaski? Tak naprawdę zawodowo zająłem się filmem dopiero w Los Angeles. Zobaczyłem, jak intensywnie się tu pracuje, jak nieprawdopodobna jest etyka pracy. Każdy film robi się tak, jakby był ostatni albo najlepszy na świecie. Teraz rozumiem te oklaski.
- Minęło 20 lat, odkąd zamieszkał pan na stałe w Los Angeles. Jako kompozytor osadzony w dwóch rzeczywistościach, jakie dostrzega pan różnice w muzyce filmowej?

- Rynek amerykański jest bardzo duży i różnorodny. Niektóre gatunki, wielkie filmy akcji, fantazje w rodzaju „Avatara" tworzy się praktycznie tylko w Stanach. Normą jest globalna dystrybucja. To stwarza kompozytorom, z jednej strony, nieporównywalne z żadnym innym krajem możliwości, a z drugiej, jest źródłem równie nieporównywalnej presji. Muzyki w filmie jest z reguły znacznie więcej niż w Europie. Bywa, że w pogoni za emocjami wypełnia się nią każdy centymetr. Czasem jest jej aż zbyt dużo. Kompozytor bardzo precyzyjnie pisze do każdej sceny, synchronizuje muzykę z obrazem. Jego decyzje mogą być później kwestionowane, ale to on ustanawia ten pierwszy ład.

- Jak jest w Europie?

- W Europie i w Polsce następuje powolna amerykanizacja stylu pracy. To dotyczy zwłaszcza młodszych twórców. Jednak ciągle przeważa tradycja jednej wyrazistej myśli muzycznej, tematu, który się powtarza. Czyli pewien minimalizm. Czasami skutek jest fantastyczny, a czasami nawet przy bardzo ciekawym materiale tematycznym muzyka sprawia wrażenie niedopracowanej. Przyczyną może być za niski budżet na muzykę, zbyt krótki termin, błędne decyzje montażysty, który często „bawi się" muzyką bez udziału kompozytora, albo to kompozytor za wcześnie uznał, że muzyka jest już gotowa, a nikt nie zaprotestował.

- Na przykład?

- Żadnych przykładów. Nie wskażę nikogo palcem. To nie moja rola.

- W pewnym sensie rynek amerykański zadecydował o tym, że pochłonęła pana muzyka filmowa. Hollywood połknęło pana.

- Kiedy mieszkałem w Polsce, głęboko wierzyłem, że film jest niższym rodzajem sztuki. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego bije się brawo po premierze. Jakim cudem za przesuwający się pasek filmu otrzymuje się oklaski? Tak naprawdę zawodowo zająłem się filmem dopiero w Los Angeles. Zobaczyłem, jak intensywnie się tu pracuje, jak nieprawdopodobna jest etyka pracy. Każdy film robi się tak, jakby był ostatni albo najlepszy na świecie. Teraz rozumiem te oklaski.

- Na czym jeszcze polega siła amerykańskiego kina?

- Siła amerykańskiego kina rodzi się ze zderzenia dwóch energii: reżysera i producenta, a szerzej mówiąc, sił twórczych i tych, które reprezentują rynek. W Polsce w ostatnich latach wiele zmieniło się na lepsze, ale tego jeszcze nie ma. Myślę, że brak postaci kreatywnego producenta jako silnego partnera reżysera jest źródłem słabości systemu. Producent zbyt często nie dysponuje odpowiednią ilością pieniędzy, w związku z tym prosi o przysługę reżysera, który prosi o przysługę aktorów. I tak wszyscy razem wyświadczają sobie przysługi. W takich warunkach trudno wyprodukować film, który poradzi sobie na międzynarodowym rynku.

- Bacznie pan obserwował polski rynek filmowy zza oceanu...

- Oczywiście. Był taki moment na początku lat 90., kiedy polskie kino starało się być komercyjne. To nie wyszło. Teraz ludzie szukają własnego głosu, schodzą głębiej, propagują istotne wartości społeczne. To jest pozytywne, ważne i potrzebne, tylko za często robią to bez energii i jednostronnie. W tym jesteśmy podobni do reszty Europy. Jeżeli film podejmuje ważny temat społeczny czy polityczny, jest sukcesem, jeśli zdobędzie możliwie dużą widownię. Natomiast jeśli oglądalność sięgnie dziesięciu, pięciu czy dwóch tysięcy widzów, jego skuteczność jest żadna. I to jest słabością. Nie tyle sam kierunek, ile sposób, w jaki się to robi.

- Podczas pobytu w Polsce i pracy nad muzyką do „Quo vadis" stwierdził pan, że polskie kino jest w stanie przedzawałowym. Podtrzymuje pan ten pogląd?

- Jest dużo lepiej. W szczególności ostatni rok był udany. Polskie kino nie jest już tak oderwane od życia. Zamerykanizowaliśmy się w tym sensie, że uważniej obserwujemy i rozumiemy otaczającą rzeczywistość. Dotąd lepiej poruszaliśmy się w świecie symboli. Nie będziemy w stanie robić wielkich filmów akcji, wielkich widowisk, bo nas na nie nie stać i nie mamy zaplecza. Musimy więc pisać lepsze realistyczne scenariusze, lepsze dialogi. Trochę narzekam, ale generalnie mam wielką sympatię do polskiego kina. Jak to się mówi, jestem notorycznym patriotą.

- To znaczy?

- To znaczy, że szanuję polski talent i zawdzięczam Polsce wszystko w sensie fundamentów intelektualnych i emocjonalnych, bazy podstawowej, na której zbudowałem sobie całą resztę. Niemniej widzę słabości kraju i jako człowiek, który mu sprzyja, chciałbym, żeby Polska była silna w każdej dziedzinie. Stąd mój krytycyzm.
 
Strony : 1 2

Anja Laszuk / Przegląd

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • eGospodarka.pl
  • Umierać po ludzku
  • Aktywni 50+
  • Kobiety.net.pl
  • Oferty pracy