Strona głównaLudzieTommy Lee Jones - "szeryf" o teksańskiej fantazji

Tommy Lee Jones - "szeryf" o teksańskiej fantazji

Tommy Lee Jones urósł w naszym kraju do miana legendy. Z Oscarem na koncie i 50 filmami w dorobku jest jednym z najbardziej rozpoznawanych aktorów na świecie. Teksańska fantazja jego ról to zapewne wypadkowa pochodzenia artysty. Wkrótce skończy 63 lata, ale nie opracowuje planu emerytalnego, obecnie pracuje nad obrazem podejmującym tematy egzystencjalne - "The Sunset Limited".
Popularność filmów akcji z udziałem aktora okazała się tak duża, że rodzimi filmowcy wykorzystali jego nazwisko do komediowych gagów. „Masz być jak bulterier!", krzyczał przełożony komisarza Ryby w „Kilerze". „Będę", obiecywał komisarz. "Jak wściekły byk", agitował szef. „Będę", zaperzał się komisarz. "Jak Tommy Lee Jones w Ściganym!", obrazowo nawoływał. „Będę!", ekstatycznie potwierdził Ryba. W istocie Tommy Lee Jones chętnie obsadzany jest w rolach agentów różnorodnych służb: szeryfów, policjantów, etc. W „Ściganym" zaś osiągnął chyba apogeum amerykańskich wyobrażeń o stróżu prawa.

Kim jest ten znany z ekranów obrońca praworządności? "Kocham kino i rolnictwo", lakonicznie stwierdził aktor w jednym z wywiadów, ale w tym wypadku lapidarność doskonale określa artystę. Całe jego życie toczy się wokół tych dwóch dziedzin. Od debitu w 1970 roku w słynnym melodramacie „Love story" wcielił się w kilkadziesiąt ról, a wiele z nich przyniosło mu sławę, pieniądze, prestiżowe nagrody. Jeśli chodzi o rolnictwo zaś, od jakiegoś czasu mieszka na folwarku w Teksasie i - jak przyznaje - w sercu jest ranczerem. Niektórzy uważają nawet, że pomimo międzynarodowej sławy i wybitnej kariery, jego twarz nie pasuje do Beverly Hills.

Skąd ten dysonans? Być może słynny Teksańczyk świadomie pozostał lekko poza gwiazdorskim zgiełkiem. Z drugiej strony, nie można zapominać, że Tommy Lee Jones spełnia standardy Hollywood: od czasów debiutu zarobił w sumie niemal dwa miliardy dolarów, był kilkakrotnie żonaty, zdobył Oscara oraz Złoty Glob.

Obecnie gwiazdor wraz ze swoją trzecią żoną Dawn zamieszkuje ranczo w Teksasie znajdujące się zaledwie kilka kilometrów od miejsca, w którym się urodził. Jak sam twierdzi, to jego „kwatera główna", ale dzieli również czas miedzy trzy inne teksańskie rancza oraz posiadłości w Palm Beach i Buenos Aires. O swoim miasteczku mówi, że jest spokojne, a jego mieszkańcy zajęci pracą. „Nie oczekuję, że zobaczą moje ostatnie filmy. Miasteczko jest bardzo małe i odległe od pozostałych. Nie ma tu kina, a rolnictwo jest niemal jedyną rzeczą, jaką każdy się tu para", mówi aktor. Dla Jonesa ranczo nie stanowi jedynie zabawki milionera - jest doświadczonym koniarzem i nierzadko można go zobaczyć z lassem w dłoni. Pełni również funkcję managera posiadłości. "Trzeba być ostrożnym z kowbojami", zaznacza. Ma dużo szacunku do tego miejsca, z respektem obserwuje toczące się tu życie i swojsko czuje się na teksańskiej prerii. „Wszystko, co żyje w tych górach może stanowić zagrożenie. Jeśli zaczniesz dręczyć roślinę, ukłuje cię. Jeśli będziesz męczył zwierzę, ugryzie cię. Jeśli wzgardzisz krajem, dokuczy ci. Ale mnie jest tu bardzo dobrze. To mój dom", mówi Jones.

Teksas stanowi też tło dla głośnego filmu braci Coen z udziałem aktora - "To nie jest kraj dla starych ludzi" („No Country for Old Men, 2007). Obraz stanowi adaptację powieści Cormaca McCarthy'ego. Opowiada historię myśliwego Llewelyna Mossa, który znalazł grupę rozbitych samochodów, a wśród nich martwe ciała, dwa miliony dolarów oraz bagażnik pełen heroiny. Przywłaszczenie znaleziska to początek kłopotów. W pogoń za myśliwym ruszył zawodowy zabójca i doświadczony szeryf Bell, w którego rolę wcielił się właśnie Tommy Lee Jones.

Jak mówi Joel Coen, Jones był jedynym kandydatem do wspomnianej kreacji. „Bell jest duszą filmu, a kraina, w której dzieje się akcja stanowi niemal część tej postaci, więc potrzebowaliśmy kogoś, kto zna Teksas. To też rola, która wymagała pewnej subtelności, którą ujawnić umie tylko naprawdę dobry aktor. Gdy zestawiliśmy te dwa kryteria, adekwatnym kandydatem okazał się jedynie Tommy Lee Jones", wyjawia Joel Coen. Choć Jones początkowo wahał się - wielokrotnie już grywał przedstawicieli prawa - ostatecznie skorzystał tu z okazji przemówienia egzystencjalnymi refleksjami McCarthy'ego.

Wśród ostatnich filmów Jonesa jest jeszcze m. in. zrealizowany również 2007 roku „W dolinie Elah". W tym obrazie zaś, wyreżyserowanym przez Paula Haggisa, Jones gra byłego żołnierza, który chce dowiedzieć się, dlaczego i w jakich okolicznościach zginął jego syn -żołnierz pełniący służbę w Iraku, zmarły wkrótce po powrocie z misji. „Mój bohater to postać, którą osobiście odrzuciłbym. Prezentuje etnocentryczne nastawienie i jest zaślepionym patriotą. Widziałem go jako osobę, którą szowinistyczni przywódcy mogliby zaciągnąć na każdą wojnę", mówi Tommy Lee Jones.

Aż dziw bierze, że z takim nastawieniem Jones porozumiał się ze znanym z nieprzejednanego stanowiska Haggisem. A jednak. Jones jest "karnym" aktorem.„Nie spieram się z reżyserami. Staram się dowiedzieć, co chcą zobaczyć i robię to. Jak rozpoznam, czego ode mnie oczekują, staram się to wykonać. Kłopoty pojawiały się jedynie wówczas, gdy miałem współpracować z ludźmi, którzy nie potrafili określić, kim są i czego chcą," ujawnia artysta.

Kim on sam jest zaś - zwykle umiał określić. Tommy Lee Jones urodził się 15 września 1946 roku w San Saba we wschodniej części Teksasu. To kraina, w której szybko się dorastało. „Nie było czymś niezwykłym wikłanie się w awantury pełne przemocy fizycznej," wspomina aktor. Jego ojciec, Clyde Jones, pracował przy wydobyciu ropy. Mama, Lucille Marie Scott, parała się różnymi zajęciami - była kosmetyczką, nauczycielka i policjantką. Aktor miał młodszego brata, który zmarł w wieku niemowlęcym. Rodzice Jonesa dwukrotnie rozwodzili się i brali ślub, gdy był małym chłopcem.

Wydawałoby się zatem, że dzieciństwo Jonesa nie należało do najprzyjemniejszych. Aktor jednak zaprzecza. „Dorastasz, czy chcesz tego, czy nie", opowiada artysta. "Nie czułem się uciskany. Czułem się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, ponieważ Bóg umieścił mnie na teksańskiej ziemi. Wiedziałem, że żyję w najlepszym miejscu na świecie", dodaje.

Kiedy Jones miał 13 lat, jego ojciec otrzymał propozycję pracy w Libii i postanowił nastoletniego syna umieścić w szkole z internatem. Marzył wówczas o karierze sportowej. Lubił piłkę nożną, baseball, jazdę konną, rzut dyskiem. Punktem zwrotnym w planach nastoletniego Jonesa był o otrzymanie tekstu Makbeta. Zadaniem przyszłego aktora było zapisywanie w notesie wszystkich słów ze sztuki, których znaczenia nie znał. „Początkowo zupełnie nie rozumiałem, dlaczego muszę znać te wszystkie anachroniczne terminy, ale później sztuka mnie ujęła i zacząłem interesować się literaturą", wspomina Jones. Innego dnia przez przypadek mógł obserwować przygotowania do wystawienia sztuki na szkolnej scenie. Uznał to wówczas za ciekawą rozrywkę i zgłosił się do kolejnego przedstawienia.

Po ukończeniu wspomnianej szkoły rozpoczął naukę na Uniwersytecie Harvarda, studiował literaturę kontynuując jednocześnie zaangażowanie w sztukę i uprawianie sportu. Ciekawostką z tego okresu życia aktora jest fakt, że przez jakiś czas jego współlokatorem był przyszły wiceprezydent Al Gore, panowie pozostali przyjaciółmi do dziś.

Po studiach, w 1969 roku, Jones przeprowadził się do Nowego Jorku. Już po dziesięciu dniach od przeprowadzki znalazł zajęcie - otrzymał angaż na Broadwayu. „W ciągu dwóch sezonów zagrałem niemal w 40 sztukach, były to m. in. dzieła: greckie, Szekspira, Brechta, Pintera," wspomina aktor.
To w Nowym Jorku właśnie zadebiutował na ekranie, otrzymał rolę w słynnym melodramacie „Love Story". Tu także po raz pierwszy się ożenił, jego wybranką była Kate Lardner, ich związek przetrwał siedem lat. Aktor wspomina ten czas jako trudny - nie ze względu na osobiste relacje, ale w związku z zawodowymi kłopotami. „Martwiłem się, skąd przyjdzie następny angaż. To żadna frajda być młodym, rozpoczynającym pracę aktorem. Jeśli pojawia się jakaś propozycja, natychmiast ją bierzesz. Wiedziałem, że chcę grać i nie dbałem o to, co mi proponują - przyjmowałem wszystko", mówi Jones.

Po kilku latach spędzonych w Nowym Jorku, gdzie grywał głównie w telewizyjnych show, które umożliwiły zapłacenie czynszu, aktor przeniósł się do Los Angeles. Tu szybko znalazł pracę, otrzymał rolę w „The Betsy" (1978), kilka lukratywnych kontraktów telewizyjnych i wystąpił w ważnym dla jego przyszłej kariery filmie „Pieśń kata" („The Executioner's Song", 1982) - za tę rolę otrzymał nagrodę Emmy.

W 1991 roku zagrał w filmie Olivera Stone'a „JFK", za co otrzymał nominację do Oscara. To zaś stanowiło dla Jonesa przepustkę do „ekstraklasy" Hollywood. „Zacząłem zarabiać więcej pieniędzy i uświadomiłem sobie, że mogę mieszkać, gdzie mi się podoba, więc wróciłem do Teksasu", opowiada aktor.

Od tego czasu Jones rzadko bywał bez pracy. Przyjmował średnio dwie role rocznie, współpracował z takimi reżyserami, jak: Joel Schumacher, William Friedkin, Ron Howard, Robert Altman. Filmowcy widzą w Jonesie doskonały materiał na stróża prawa. Jak mówią, jego postawa wzbudza respekt, a wyraz twarzy samoistnie wywołuje poważanie. Takie też oferują mu role, wystarczy spojrzeć na listą postaci, które grywał w ciągu ostatniej dekady, znajdują się na niej m. in.: szeryf, wartownik, szef sztabu, pułkownik, major.

Można by w duchu freudowskim zauważyć, że ktoś, kto tak często gra przedstawicieli władzy, sam chętnie chciałby coś nadzorować - zainteresowania Jonesa skierowane zostały ku reżyserii. „Często stawałem za krzesełkiem reżysera i kiedy ten pytał czy nie powinienem być w swojej przyczepie, odpowiadałem, żeby nie miał mi za złe tej chęci podglądania jego pracy", mówi Jones. Wrteszcie postanowił spróbować sił stojąc tym razem zarówno za, jak i przed kamerą. Wyreżyserował "Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady" (2005). Planuje też zrealizować obraz na podstawie wydanej pośmiertnie powieści Ernest Hemingwaya „Wyspy na Golfsztromie" („Islands in the Stream").

Jones zapowiada realizacje tych zamierzeń z typową dla niego pewnością i przekonującym wyrazem twarzy. Wydaje się być osobą, które dokładnie wie, czego chce. Zapytano go niedawno, czy kiedykolwiek wątpił, że odniesie sukces. "Oh, nie zdecydowałem jeszcze, co będę robił, gdy dorosnę", enigmatycznie odpowiedział aktor. „Myślę, że jedyna rzecz, do której pasuję, to bycie chłopcem z Teksasu", dodał.

Joanna Papiernik / Senior.pl

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Fundacja ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych
  • Kobiety.net.pl
  • Akademia Pełni Życia
  • Kosciol.pl
  • Oferty pracy