13-04-2010
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Patrzę na wspólne zdjęcia, siedzę nad scenariuszem spektaklu w którym mieliśmy razem zagrać za tych kilkanaście dni. Pod ścianą maczuga - dostaliśmy ją razem z tytułem "Ambasador Sybiraków", na ścianie "Bursztynowe drzewo" - nagroda od Kaszubów za kolejny nasz wspólny spektakl... Wszędzie jest obecny, tyle go wokół.
W drugi dzień świąt wielkanocnych zadzwonił do mnie Pan Janusz. Pytał jak mijają mi święta, rozmawialiśmy o próbach do spektaklu "Daleki Dom". 24 kwietnia mieliśmy grac premierę... Był dumny z tego, że 10 kwietnia będzie w Katyniu. Rozmawialiśmy długo bo tematów było sporo jak choćby jego 50 rocznica pracy scenicznej. Mówił "ustalimy jeszcze coś z jubileuszem bo, oczywiście, będziesz!"
Potem dzwoniliśmy do niego z próby tuz przed Jego wyjazdem...
10 kwietnia rano kolega zapytał mnie przez telefon "Włączyłaś dziś telewizor? Samolot prezydencki sie rozbił" Moja reakcja była ludzka "Przecież tam leciał Janusz!" Złapałam za telefon i dzwoniłam, dzwoniłam... Ciągle nic, brak połączenia... Wysłałam sms z prośbą aby potwierdził, że jest bezpieczny, że wszystko z nim w porządku. Czekałam aż zadzwoni i powie swoim niskim, pełnym uśmiechu i przekory głosem "No nie może być, nie może być. Pani Marzanna Graff-Oszczepalińska martwi się o mnie". Uwielbiał bawić się moim nazwiskiem. Uczył na jego przykładzie studentów jak należy wymawiać imię i nazwisko. Lubił w rozmowie ze mną rozbijać je na poszczególne słowa i mówił tak wyraźnie każde ze słów patrząc czy ja się już mieszam.
Tym razem nie oddzwonił...
Mam grać 24 kwietnia już nie z Nim ale z jego zdjęciami. To trudne..
Janusz Zakrzeńki - człowiek, który miał własne wizje, plany. Niebanalny. To jeden z tych ludzi, których się pamięta, zauważa
Przez ostanie 4 lata często współpracowaliśmy. Został jednym z bohaterów mojej książki "Siła codzienności". Później oznajmił mi - tak oznajmił, nie zapytał, nie zaproponował, lecz oznajmił - że pomogę mu otworzyć Akademię Dobrych Obyczajów. Miałam tam wykładać "Kreację wizerunku". Ostatecznie ja i pan Janusz razem z jego asystentką Anią (wspaniałą, ciepłą i nieskończenie cierpliwą osobą) ustalaliśmy wszystko od logo po kadrę. Miał wyczucie do ludzi. Jeśli kogoś polubił to ufał mu, jeśli ktoś mu podpadł to zostawiał tę znajomość. Ludzi do Akademii zebrał wspaniałych. O każdym mówił ciepło, z zaangażowaniem. Jedną z osób, które prowadziły zajęcia w jego akademii była Ewa Dałkowska. Mówił mi co mam czytać i jak to interpretować aby napisać dla niego i Ewy spektakl o Piłsudskim i Iłłakowiczównie. Mówił, że nikt tak nie zagra Iłłakowiczówny jak Ewa Dałkowska.
Razem z nim miałam przyjemność grać w kilku spektaklach. nie zawsze było różowo. Był uparty. Gdy wiedział, że jestem juz na skraju utraty cierpliwości brał mnie pod łokieć, odprowadzał na krotki spacer i mówił z uśmiechem pod wąsem "Ja wiem co chcę, ja wiem". Rozbrajał mnie tym. Ja się złościłam bo stawiał próby na głowie a on "wiedział co chce". I ostatecznie zawsze było tak jak on chciał a publiczność zawsze go kochała. Kiedyś wymyślił że w finale spektaklu "Bezgłośny krzyk" zaśpiewa walca a ja i Halinka Bednarz zatańczymy wpatrzeni w nasze rekwizyty: ja z lalką a Halinka z chustą. Było to bardzo trudne technicznie, na scenie dużo się działo, pod scena płonął ogień w koszach.... Nie chcieliśmy takiego finału bo baliśmy się, że nie damy rady. Co zrobił Pan Janusz? Na premierze i tak zaczął walca i zmusił nas do takiego zakończenia jakie on wymyślił. Publiczność znów była zachwycona.
Panował nad widzami. Kiedyś na scenę wtargnął jakiś mężczyzna. Podszedł do Niego, wyprężył się i zaczął mu składając raport i traktując go jak Marszałka. Janusz przyjął raport i wydał rozkaz oddalenia się żołnierza. Nie tylko uratował spektakl ale rozegrał to tak, że wszyscy myśleli, że to cześć sztuki.
Wiedział dokładnie, że złoszczę się czasem na jego upór ale nie przejmował się tym. Uśmiechał się i znów robił swoje ...a ja razem z nim. Miał ciągle nowe pomysły. Nakazał mi i Ani (swojej asystentce) abyśmy przypilnowały (czytaj: napisały) książkę z jego opowieściami i książkę z góralskimi przepisami jego ukochanej żony. Bardzo ją kochał, pięknie o niej opowiadał
Kochał rodzinę i Boga.
Patrzę na wspólne zdjęcia, siedzę nad scenariuszem spektaklu w którym mieliśmy razem zagrać za tych kilkanaście dni. Pod ścianą maczuga - dostaliśmy ją razem z tytułem "Ambasador Sybiraków", na ścianie "Bursztynowe drzewo" - nagroda od Kaszubów za kolejny nasz wspólny spektakl... Wszędzie jest obecny, tyle go wokół
Myślę, że siedzi teraz dumny w niebie i opowiada Bogu jakie plany mogliby razem teraz zrealizować. Pewnie będzie mnie pilnował z góry abym dalej prowadziła wykłady (zawsze powtarzał mi, że lubi gdy razem wykładamy), pisała (o nim też!) i nie omijała nigdy ćwiczeń z głosem przed próbami.