Strona głównaLudzieJanusz Gajos - jak nie dać się zaszufladkować

Janusz Gajos - jak nie dać się zaszufladkować

Kiedy Polskę obiegła wieść, że wyprodukowany w czasach głębokiego PRL-u serial „Czterej pancerni i pies” popadł w niełaskę nowych władz TVP i przestanie być wyświetlany, chyba tylko jeden człowiek w naszym kraju mógł być na ten fakt obojętny - Janusz Gajos. W nim ten film emocji raczej nie wywołuje. Już nie.
Kto pociąga za sznurki?

Wydaje się to niemożliwym, ale jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, człowiek nazywany następcą genialnego Tadeusza Łomnickiego aż cztery razy próbował dostać się do szkoły aktorskiej. Mimo trzech porażek i mimo sprzeciwu ojca, dla którego dążenie do bycia artystą oznaczało zmarnowanie życia, Gajos dostał się na studia. Wcześniej jednak przez dwa lata pracował w Teatrze Lalek w Będzinie. Jak twierdzi, doświadczenia tam zdobyte przydają mu się w pracy do dziś; teatr prowadzony przez Jana Dormana nauczył go, że przygotowując się do roli, warto spojrzeć na siebie z boku, tak jak patrzy się na lalkę uczestniczącą w przedstawieniu...

Czwarty z rzędu egzamin zdawał w mundurze, odbywał wtedy służbę wojskową. Widać przyniósł mu szczęście, bo nie tylko na studia się dostał, ale kilka lat później, w 1966 roku został zaangażowany do serialu „Czterej pancerni i pies”

Życie na „102”

Przygody młodego czołgisty Janka Kosa, jego towarzyszy z „Rudego” oraz psa Szarika zdobyły szturmem serca polskich widzów. Któż może wiedzieć, ile nosów zostało rozbitych w niekończących się walkach o to, kto ma być Jankiem Kosem w podwórkowych zabawach, ilu chłopców zamarzyło zostać czołgistami, po obejrzeniu serialu i ile podlotków kochało się w młodym przystojnym żołnierzu. Cóż z tego, że film był naiwny, historycznie i politycznie zakłamany, że manipulował uczuciami wysławiając pod niebo Armię Czerwoną? Widzowie na ogół wiedzieli o tym wszystkim doskonale, a mimo to ukochali załogę „Rudego 102” na dobre i złe. Tego że ta miłość trwa do dziś dowodzi prosty fakt: wspomniana już wieść, iż serial powędruję na półkę, wywołała ogromne emocje, oburzenie i gorączkowe komentarze internautów.

Emocje jakie wywoływał serial w czasach, gdy był wyświetlany po raz pierwszy, dziś trudno sobie nawet wyobrazić. Aktor wspomina, jak z Romanem Wilhelmim mieli na spotkanie z publicznością w Łodzi przejechać czołgiem z placu Wolności do Hali Ludowej. Jednak zebrał się tam tłum tak ogromny, że nie było mowy o jeździe ulicą Piotrkowską, bohaterów załadowano na wozy strażackie i bocznymi uliczkami (ale za to na sygnale) zawieziono na spotkanie.

Przytłoczony

Na planie zdjęciowym Janusza Gajosa spotkał dramatyczny wypadek. Kiedy podczas przerwy (iście żołnierskim zwyczajem) ułożył się na trawie, że się trochę przespać, najechała na niego wojskowa ciężarówka. Aktor trafił do szpitala, sprytny reżyser wykorzystał okazję, do nakręcenia scen o rannym Janku Kosie i całe (mimo przepowiedni czarnowidzów) wydarzenie skończyło się dobrze. Z ciężarem o wiele gorszym, bardziej duszącym i niebezpiecznym musiał zmagać się już po pracy w serialu. Rola Janka Kosa okazała się być przekleństwem, najgorszym jakie może spotkać aktora. Bo kto zechce dać większą rolę w filmie czy przedstawieniu komuś tak jednoznacznie kojarzonemu? Występ w (zbyt) popularnym serialu pogrzebał już niejednego artystę. Nie trzeba daleko szukać przykładów – Mikulski, który na ekranie telewizorów wcielił się w Hansa Klossa, z takiego zaszufladkowania wydostać się już nie zdołał. Gajosowi się udało, ale jak sam wspomina, potrzebował na to blisko dziesięciu lat mozolnego wygrzebywania się. Wygrzebywania się z trumny, jaką był „Rudy 102”. Pewnie tylko sam Janusz Gajos wie, ile wysiłku, determinacji i uporu to wymagało.

Wahadełko czyli pożegnanie z Kosem

Wiele lat pracy zaczęły procentować: rola w „Milionerze” przyniosła mu w 1977 roku nagrodę na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdynii, a Olga Lipińska zaprosiła go do zagrania chamowatego woźnego Tureckiego. Od tej roli też Gajos po pewnym czasie uciekł, przerażony zbytnią popularnością.

Jednak z wizerunkiem słodkiego i przystojnego Kosa aktor ostatecznie zerwał chyba dopiero w latach 80-tych dwiema niezwykle trudnymi i zaskakującymi kreacjami: Michała Szmańdy w „Wahadełku” Bajona i majora Kąpielowego w „Przesłuchaniu” Bugajskiego. Obaj bohaterowie wzbudzać sympatii raczej nie mogli. Szmańda z „Wahadełka” to człowiek dotknięty psychicznym kalectwem (jego źródło leży w dzieciństwie przypadającym na czasy stalinowskie) niezdolny do samodzielnego życia, emocjonalnie i fizycznie „uwieszony” na swojej samotnej siostrze, również głęboko nieszczęśliwej. Zaś major Kąpielowy z „Przesłuchania” to obrzydliwy sadysta, który w najbardziej brutalny sposób znęca się nad aresztowaną kobietą. Gajos wspomina, że gdy grał rolę oficera UB Kąpielowego, budząc się rano, czuł sam do siebie obrzydzenie.

Ucieczka z kina „Jednostajność”

„Przesłuchanie” zamiast do kin trafiło (z politycznych powodów) na półkę. Janusz Gajos przeciwnie... Odrabiał „stracony” czas. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych aktor pracował wyjątkowo intensywnie. I błyszczał wszędzie: na ekranie („Alternatywy”, „Ucieczka z kina Wolność”, „Szwadron”, „Śmierć jak kromka chleba”, „Fuks”, „Żółty szalik”) i w teatrze („Kolacja na cztery ręce”, „Zapomniany diabeł”, „Ławeczka”, „Wujaszek Wania”, „Bigda idzie”).

Ten który z trudem wydobył się z kojarzenia go z jedną kreacją, teraz zaskakiwał różnorodnością wcielając się w rolę Stalina; bezwzględnego (ale przy tym niemal dystyngowanego) gangstera (słynne „Psy” Pasikowskiego); sięgającego dna alkoholika („Żółty szalik” na podstawie scenariusza Jerzego Pilcha) czy cholerycznego Cześnika („Zemsta”).

Pracował i pracuje z najlepszymi polskimi reżyserami: Wajdą, Bareją, Kieślowskim, Bajonem, Bugajskim... Przy tym unika rozgłosu: rzadko występuje w reklamach i prasie brukowej. Nie zabiega o sławę, pytany o sztukę aktorską mówi o rzemiośle. Słynący z dosadnych wypowiedzi Kazimierz Kutz nazwał go „dobrą rozpustnicą, bo mało mówi i bardzo dużo z siebie daje”. Za tą wyjątkową „rozpustę” publiczność i krytycy odpłacają się mu „Wiktorami” „Złotymi kaczkami” i „Srebrnymi Maskami”... Oby jak najdłużej.

Maciej Dobosiewicz / Senior.pl

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Hospicja.pl
  • Akademia Pełni Życia
  • Aktywni 50+
  • Poradnik-zdrowia.pl
  • Oferty pracy