Strona głównaLudzie„I Będzie radość..." - rozmowa z Mają Komorowską

„I Będzie radość..." - rozmowa z Mają Komorowską

Kontakt z ludźmi będącymi u kresu potrafi „wywabiać" z nas dobro. Oczywiście trzeba pamiętać o proporcjach, nie możemy naszego pragnienia bycia lepszym przedkładać nad pomoc drugiemu człowiekowi i wsłuchanie się w jego potrzeby. To on jest najważniejszy, nie my, choć mam wrażenie, że otrzymujemy więcej, niż dajemy - mówi o swojej pracy w wolontariacie aktorka Maja Komorowska.
Dlaczego zgodziła się Pani zostać ambasadorką kampanii Fundacji Hospicyjnej „Hospicjum to też Życie", w tym roku promującej idee wolontariatu wśród osób dojrzałych?

Tak się moje życie ułożyło, już od młodych lat, że umierali mi bliscy, również przyjaciele, a ja towarzyszyłam im do końca. Mogłam wówczas sama doświadczyć pomocy innych ludzi i zrozumieć, jak bardzo jest ona ważna, zarówno dla tych, których żegnamy, jak i dla ich rodzin. Teraz wszystko co dotyczy hospicjum, a więc i wolontariat, jest dla mnie niezwykle istotne.

Dwadzieścia lat temu zapisała Pani dzień po dniu swój jeden miesiąc i tak powstał rodzaj dziennika, zatytułowany „31 dni maja", w którym na pierwszy plan wysuwają się wizyty, lub o nich wspomnienia, u ludzi będących u kresu. I to wizyty regularne. Czy mniej więcej wtedy w Pani życiu pojawił się wolontariat?

Tak. Książka powstała jako zapis dni po wyjeździe mojego syna z żoną i dziećmi, i pierwotnie nie była przeznaczona do druku. Tamtego maja ciężko chorowali moi przyjaciele, Tadeusz Topolnicki i Krystyna Tarnowska-Konarek, więc ich odwiedzałam i to znalazło się w książce. Towarzyszyłam także Lucynce, starszej pani poznanej w kościele św. Marcina na Piwnej, którą dane mi było odprowadzić do końca jej dni. Nie chciała umierać w szpitalu, więc całą grupą przyjeżdżaliśmy do jej małego mieszkania na Starym Mieście, tworząc taki zespół hospicyjny. Przywoziliśmy tlen i wszystko, co było potrzebne do chorowania w domu. Był też zeszyt, do którego wpisywaliśmy nasze dyżury. Lucynka była bardzo pięknym człowiekiem, to ona nas obdarowywała. Wtedy zrozumiałam, że hospicjum to naprawdę też życie.

I co ważne, właściwie nie można nauczyć się być wolontariuszem. Każde spotkanie z człowiekiem, któremu towarzyszymy u jego kresu, jest inne, bo każdy z nich niesie ze sobą inną historię.

To oczywiste, że troszczymy się o naszych bliskich. Po co jednak poszerzać krąg swoich znajomych o ludzi, których poznajemy przy końcu ich drogi?

Myślę, że w życiu nie powinniśmy przed niczym uciekać. Powinniśmy być otwartym na różne spotkania, również z ludźmi spoza kręgu bliskich osób. Oni mogą wywrzeć na nas wielki wpływ. A doświadczenia uczestnictwa w końcowym etapie czyjegoś życia nie sposób z niczym porównać. Bierzemy udział w często świadomym i mądrym rachunku z całego życia.

Kontakt z ludźmi będącymi u kresu potrafi „wywabiać" z nas dobro. Oczywiście trzeba pamiętać o proporcjach, nie możemy naszego pragnienia bycia lepszym przedkładać nad pomoc drugiemu człowiekowi i wsłuchanie się w jego potrzeby. To on jest najważniejszy, nie my, choć mam wrażenie, że otrzymujemy więcej, niż dajemy. I co bardzo istotne - jeśli się już powie: „tak", trzeba konsekwentnie iść naprzód i do końca. Nie możemy ulegać chwilowym emocjom. Pamiętam siostrę Genowefę, której towarzyszyłam w jej dniach przedostatnich i ostatnich, i dzisiaj myślę, że to ona wówczas więcej dla mnie zrobiła, niż ja dla niej.

Wolontariat nie jest łatwym zadaniem. We wspomnianej książce, w kontekście jednej z wizyt u chorej, napisała Pani: „Czy ja w tej sprawie potrafię coś zrobić? Miałam wątpliwości". Czy miewa je Pani dalej?

Oczywiście, ale najważniejsze jest pilnować swoje serce i nie obiecywać więcej, niż jesteśmy w stanie zrobić. Często mamy potrzebę bycia lepszym, nie umiemy odmawiać i wchodzimy w jakąś relację, która nas przerasta. W pracy wolontaryjnej bardzo ważne jest dotrwanie do końca, a my przecież w wielu szczegółach nie potrafimy wyreżyserować własnego życia. Mamy swoje sprawy, swoje problemy i nagle okazuje się, że pomoc innym w danym momencie jest dla nas zbyt trudna. I tak jak mówiłam, trzeba uważać i słuchać swojego serca. Potem z tego, jakby powiedziała Lucynka, „będzie radość".

Wolontariat niejedno ma imię, również w Pani wypadku...

Nie mogłam odmówić, kiedy poproszono mnie o członkowstwo w radzie Fundacji Hospicjum Onkologicznego św. Krzysztofa. Kiedyś, razem z innymi ludźmi, zbierałam pieniądze, by mogło ono powstać. W tym roku odbył się koncert z udziałem aktorów scen warszawskich, z którego dochód przeznaczony został na hospicjum. Potrzeb jest wiele, ale też rozmaite drogi, by pomagać.

Jakie przesłanie chciałaby Pani przekazać osobom, które poprosimy w tej kampanii, by podarowały innym swój czas?

Wejście na drogę towarzyszenia człowiekowi potrzebującemu, bo tak rozumiem wolontariat, wyzwala w nas siłę i energię, których się nawet nie domyślaliśmy. Możemy wręcz namacalnie poczuć sens i wartość naszego życia. Z mojego doświadczenia wiem, że dostajemy dużo więcej, niż sami daliśmy.

Rozmawiała Magda Małkowska

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Fundacja ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych
  • Kosciol.pl
  • eGospodarka.pl
  • Umierać po ludzku
  • Oferty pracy