30-04-2006
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Gene Hackman, jeden z wybitniejszych aktorów współczesnego kina nie jest typem przystojniaka. Nie jest też znany z romansów, a na jego koncie nie ma żadnych publicznych incydentów. Zadebiutował bardzo późno, bo w wieku 30 lat. „New York Times Magazine” nazwał go „hollywoodzkim niezwykle przeciętnym facetem”. Dziś mimo ukończonych 76 lat, nadal plasuje się w czołówce jeśli chodzi o wysokość gaży za film (a jest to współczesny wyznacznik popularności).
Urodził się w 1931 roku w San Bernardino, w Kalifornii. Jako 16-letni chłopiec rzucił szkołę i przyłączył się do piechoty morskiej, gdzie został operatorem radiowym. Po zwolnieniu ze służby pracował w lokalnych stacjach radiowych i telewizyjnych. W tym czasie studiował dziennikarstwo i produkcję telewizyjną. Postanowił się jednak przenieść do Nowego Jorku, gdzie zapisał się do szkoły technik radiowych. W wieku 30 lat zrozumiał, że sensem jego życia jest aktorstwo. Zdecydował się na studia aktorskie. W czasach gdy aktor musi być młody i piękny, nikt nie wróżył Gene sukcesu.
Zaczynał na Brodwayu. Jego pierwszym znaczącym filmem był „Lilith”. Jednak dopiero po zagraniu w filmie „Francuski łącznik” (1971) stał się prawdziwą gwiazdą. Za rolę twardego policjanta dostał Oscara. Od tamtej pory wystąpił w różnych filmach. Na swoim koncie ma ich 75, są to m.in.: „Rozmowa” (1974) Francisa Forda Coppoli, „Młody Frankenstein”(1974) Mela Brooksa, „Superman” (1978 oraz sequele z 1980 i 1987 r.), gdzie wcielił się w postać okrutnego Lexa Luthor. Jednak gra także pozytywne postacie, za rolę agenta FBI w filmie „Missisipi w ogniu” dostał nominację do Oscara. W 1993 r. pojawił się razem z Tomem Cruisem w kasowym hicie „Firma”, a w 1996 r. zagrał w doskonałym westernie Sama Rimi „Szybcy i martwi”.
Gene jest obdarzony bardzo silnym charterem i ponadprzeciętnym talentem aktora charakterystycznego. Ma też na swoim koncie polski epizod - w dramacie wojennym „O jeden most za daleko” wcielił się w postać generała Stanisława Sosabowskiego. Jak zauważył Zygmunt Kałużyński aktor właśnie w tym filmie z nieznanym w żadnej części Polski akcentem woła o „Śnur”.