26-04-2010
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
- Wspominał pan, że na początku swojego pobytu w Stanach zachowywał się arogancko. Ameryka uczy pokory?
- Moja droga była dosyć dramatyczna i trudna. Jak każdy polski artysta, który tu przyjeżdża bez konkretnego projektu, zostałem zdeklasowany. Nagle z pozycji uznanego w moim kraju artysty, z własną, silną publicznością i reputacją, stałem się nikomu nieznanym i niepotrzebnym kompozytorem, który do tego jeszcze nie bardzo wiedział, co chce robić. Myślałem, że będę kontynuował pracę Orkiestry Ósmego Dnia, ale okazało się, że to muzyka zbyt trudna i depresyjna dla Amerykanów. Szczególnie tu, w Los Angeles.
- Dlatego zrezygnował pan z kameralnej Orkiestry Ósmego Dnia na rzecz teatru amerykańskiego?
- Orkiestra istniała 12 lat i po tym czasie byłem odrobinę zmęczony pewnym monokierunkiem mojej pracy. Początki w Stanach były ogromnym wyzwaniem, przygodą, z całą egzotyczną otoczką. Najpierw pracowałem w teatrze, co było dla mnie naturalnym przedłużeniem pracy w Polsce. Polski teatr jest mocarstwem w porównaniu z amerykańskim, mogłem więc występować tutaj z pozycji siły. Amerykanie mają tę dziedzinę słabo finansowaną, a przez to w dużej mierze przed artystą nie otwierają się takie możliwości, jakie są w Polsce.
- Ale właśnie w Polsce narzeka się, że teatr ma kłopoty finansowe.
- Teatr amerykański jest jeszcze mniej finansowany niż polski. Porównując z amerykańskim, polski jest superfinansowany. Wszystko proporcjonalnie się zmienia. Cały świat stacza się w tym samym kierunku, czyli coraz mniej kultury wyższej, a więcej komercji. Oryginalna muzyka, nie mówię już o orkiestrowej, ale kameralnej, jakakolwiek żywa nuta, nawet nagrana na taśmie, jest prawie niespotykanym luksusem w teatrze amerykańskim. W ogóle nie ma takiego kierunku jak w Polsce, czyli teatru bardzo wizualnego, mało słów, a dużo się dzieje. A właśnie ten teatr dawał kompozytorowi zawsze najwięcej satysfakcji.
- W teatrze amerykańskim słowo jest aż tak ważne?
- Potwornie ważne. W polskim - symbol, metafora. W Stanach - realizm, różne jego odmiany i transformacje postaci są podstawowym kierunkiem, co też jest w pewnym sensie siłą tego teatru i tej kultury. W Ameryce nabrałem szacunku do realizmu jako kierunku w myśleniu i sztuce. Jako Polak byłem zbyt skłonny do uniesień, romantyzmu i wielkich, tajemniczych gestów. To mnie uskrzydlało. Za oceanem zrozumiałem, że słabością Polski jako państwa i społeczeństwa jest nieumiejętność widzenia rzeczy takimi, jakie są, i tworzenie wygodnej iluzji, fikcji. Ta nieumiejętność sprawia, że również polski film nie jest tak silny, jak mógłby być.
- Dlatego postanowił pan mieć swój wkład w rozwój polskiej kinematografii i stworzyć warsztaty twórcze dla młodych ludzi, na wzór amerykańskiego Sundance Institute Roberta Redforda?
- Instytut Rozbitek ma służyć rozwojowi ducha i praktycznych umiejętności. Nie ograniczy się tylko do młodych talentów. Ma działać między pokoleniami: młodzi dają entuzjazm, pasję i świeżość, a my - doświadczeni, mentorzy - mamy pomóc im przejść przez zasadzki, jakie zastawił na nich dzisiejszy rynek artystyczny.
- Jest pan człowiekiem renesansowym.
- Życie jest fascynujące, świat jest bogaty w idee, więc dlaczego robić tylko jedną rzecz? Rozbitek tworzony jest w tym celu, aby kształcić ludzi świadomych siebie i świata. Oprócz muzyki, filmu, teatru interesuje mnie wiele innych rzeczy: polityka, ochrona środowiska, zdrowa żywność bez GMO, idea silnego państwa. Spotykam ludzi, głównie młodych, którzy są niechętni takim państwowotwórczym wysiłkom, celebrowaniu czegoś, co wzmacnia państwo. Mają do tego nieufny stosunek.
- Ta nieufność to scheda po poprzedniej epoce.
- Na pewno. Sceptycyzm jest potrzebny, ale w zdrowych dawkach. Dużo ważniejsze, by nie zabrakło idealizmu.
- Napisał pan już dzieło życia?
- Zawsze uważałem i nadal uważam, że jeszcze nie.
- Nagrodzony Oscarem „Marzyciel" nim nie był?
- Może to „Marzyciel", a może inny utwór. Wolę wierzyć, że najlepsze jeszcze przede mną. Inne myślenie podcina skrzydła.
Jan A.P. Kaczmarek, kompozytor i zdobywca Oscara za muzykę do filmu „Marzyciel" - polski kompozytor na stałe mieszkający w Los Angeles. Światową sławę przyniósł mu Oscar za muzykę do filmu „Marzyciel" z charakterystycznym chórem chłopięcym w tle. Wcześniej został dostrzeżony za sprawą znakomitej ścieżki dźwiękowej do „Niewiernej" Adriana Lyne'a. Skomponował muzykę do takich filmów jak „Spotkanie", „Całkowite zaćmienie", „Quo vadis", „Kto nigdy nie żył...", „Wojna i pokój", „Bracia Karamazow" czy „Dzieci Ireny Sendlerowej". Niepokorna dusza. W liceum założył zespół rockowy, potem jazzowy, pisał także dla szkolnego teatrzyku. Pierwotnie myślał o karierze dyplomaty, wybierając studia prawnicze, potem postawił na awangardowy Teatr Laboratorium Jerzego Grotowskiego, by wreszcie odnieść międzynarodowe sukcesy z kameralną Orkiestrą Ósmego Dnia. Był znanym szkolnym krasomówcą, o którym mówiono „Jan złotousty". Po 1989 r. zamieszkał na stałe w USA. Jest założycielem Instytutu Rozbitek w Poznaniu, zajmującego się organizowaniem życia kulturalnego, oraz członkiem Polskiej Akademii Filmowej, Europejskiej Akademii Filmowej i Amerykańskiej Akademii Filmowej przyznającej Oscary, najbardziej prestiżową nagrodę na świecie w branży filmowej.
Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu